Dar’runon już po obiedzie zapukał do swojego szefa, która rozgościł się w jego mieszkaniu w pokoju tuż przy drzwiach.

Jak tylko usłyszał „proszę” wszedł i rzekł.

– Słuchaj szefie czy mógłbym wyjść z Ili’mają na mały spacer?

Ma’pugolon odkładając dokument, jaki przed chwilą czytał stwierdził.

– Dobrze. Weź tylko pistolet i nie wychodź z zasięgu snajperów na dachu. Przypominam ci, że pistoletu wolno ci użyć w przypadku potwierdzonego zagrożenia życia. Masz unikać wszelkich wirów śmierci. Jeśli zaś jakiś w okolicy się narodzi nie wolno ci się do niego włączać. Masz natychmiast się oddalić z zagrożonego obszaru. Zrozumiano?

– Tak jest panie kapitanie.

Gdy Dar’runon wyszedł Ma’pugolon wrócił do czytania kolejnego pokręconego protokołu z przesłuchania.

Jak tylko wyszli z bloku Ili’maja zapytała Dar’runona.

– Dlaczego wziąłeś pistolet?

– Szef mi kazał.

Dar’runon po dłuższej chwili ciszy stwierdził.

– Wiesz Ili mimo wszystko brakuje mi starego „Bagna” gdzie strzelaniny zdarzały się niemal codziennie.

– O ile pamiętam to radziłam ci abyś poprosił o zwiększenie miesięcznego przydziału nabojów na strzelnicy.

– Wiesz Ili strzelnica i strzelanina to dwie różne sprawy. Na strzelnicy cel grzecznie czeka aż wpakujesz w niego magazynek lub dwa. Podczas strzelaniny cel się rusza i może się odgryźć. Nie mówiąc już o tym, że podczas strzelaniny trzeba uważać na rykoszety, postronnych i tysiąc innych spraw, o których nie myśli się na strzelnicy.

Ili’maja spojrzała w jego piwne oczy. Ujrzała tam typową dla starych wojowników tęsknotę za wojną. Wojna była dla nich rzeczywistością tak dobrze poznaną, że nie potrafili żyć w pokoju. Jeśli przyszłoby im za minutę zginąć zachowaliby spokój, którego nie umieli zachować podczas długich lat pokoju.

Ili’maja westchnąwszy usiadła i stwierdziła.

– Twoja wojna się skończyła żołnierzu.

Dar’runon usiadłszy obok stwierdził.

– Wiem. To właśnie dla mnie jest najgorsze. Sześć lat mojej służby w warunkach właściwie wojennych sprawiło, że naprawdę nie potrafię cieszyć się pokojem, który nastał. Należę do świata, który już nie wróci. Może będzie jeszcze ta rozprawa z technomantami, ale ona zajmie dwadzieścia parę najwyżej trzydzieści dni.

Ili’maja uśmiechnąwszy się stwierdziła.

– Wiesz myślę, że nie brakuje ci strzelaniny. Bardziej gryzie cię świadomość jak kruchy jest ten pokój.

– Może masz racje Ili. Nie udało się nam ustalić, dlaczego Mistrz Cieni zdecydował się udzielić tak szerokiego wsparcia buntownikom. Ciągle nie mogę się pozbyć wrażenia, że sprawa tych buntów ma jeszcze trzecie dno.

Ili’maja znowu uśmiechnąwszy się rzekła.

– Mam wrażenie, że wzorem męża mojej mistrzyni wszędzie zaczynasz widzieć czaszkańskie spiski.

Dar’runon odrzekł.

– Wiesz Ili czaszkański spisek będzie stanowił czwarte dno.

Ili’maja miała już coś powiedzieć, gdy zobaczyła podejrzanie wysokiego mężczyznę ubranego w długi płaszcz sięgający ziemi i kapelusz z szerokim rondem. Dar’runon zauważywszy go zadał pytanie.

– W czym mogę pomóc?

Mężczyzna odpowiedział.

– Szukam mojej zguby. Powinna być gdzieś tutaj.

Dar’runon odrzekł nie przejmując się dość nieprzyjemnym głosem rozmówcy

– Rzeczami zgubionymi zajmuje się Straż Miejska. Nadchodzi pan z Równiny Zagubionych Dusz, więc powinien pan minąć ich posterunek.

Mężczyzna odpowiedział.

– Rozumiem. Spróbuję się wrócić i odnaleźć wspominane przez pana miejsce.

– Przepraszam czy mogę poprosić o pańskie dokumenty?

To był policjant, który właśnie podszedł do rozmawiających. Dar’runon dalej zobaczył jeszcze kilku policjantów z przygotowanymi do strzału pistoletami. Mężczyzna powoli się obrócił w kierunku policjanta. Był od niego wyższy o dobre dwie głowy z kawałkiem. Policjant nie przejmując się różnicą wzrostu powiedział.

– Jeszcze raz proszę o okazanie dokumentów. W razie odmowy ich okazania mam prawo do użycia środków przymusu bezpośredniego.

Mężczyzna odrzekł.

– Spróbuj.

Policjant stwierdził.

– Nie rozu…

Nie dokończył gdyż mężczyzna chwycił go za gardło, aby po podniesieniu w górę jednym ruchem dłoni przetrącić mu kark. Jak tylko ciało ich kolegi upadło na ziemię pozostali policjanci otwierają ogień. Mężczyzna okazuje się być chroniony przez jakiś rodzaj pola siłowego. Jeden z policjantów opróżniwszy magazynek w swoim pistolecie chwycił za pałkę i ruszył do szarży. Tajemniczy mężczyzna uderzył go jednak tak mocno, że ten poleciał na jeden z zaparkowanych samochodów, aby po chwili stwierdzić.

– Jestem technomantą. Wasza żałośnie prymitywna broń nie jest w stanie mi nic zrobić.

Wycie alarmu samochodowego sprawiło, że wyszedł właściciel zniszczonego samochodu. Uzbrojony był w myśliwski karabin z dźwignią. Zobaczywszy, co się dzieje za zwłaszcza wylatującego w powietrze drugiego policjanta otworzył w kierunku technomanty ogień. Skutkiem tego były tylko wyraźniejsze rozbłyski pola ochronnego. Technomanta wyrzucając w powietrze kolejnych policjantów spokojnym krokiem zmierzał w kierunku strzelającego mężczyzny. Ten wystrzeliwszy wszystkie naboje próbował drżącymi dłońmi przeładować swój karabin, dlatego nie zauważył, że powinien uciekać. Technomanta chwyciwszy go za gardło uniósł w powietrze, aby po chwili namysłu stwierdzić.

– Jak już mówiłem wasza żałośnie prymitywna broń nie jest w stanie mi nic zrobić.

Po tych słowach rzucił ofiarę na kontener na śmieci, który znajdował się po drugiej stronie ulicy. Po dłuższej chwili otrzymał dość silne trafienie w korpus, które jak się zdawało zostało w całości przejęte przez pole ochronne. Technomanta już po chwili stwierdził wyraźnie zdenerwowany.

– Czy wy mnie w ogóle słuchacie?! Wasza żałośnie prymitywna broń nie jest w stanie mnie zranić!

W tym momencie dało się słyszeć klakson samochodowy. Należał on do samochodu dostawczego, który pędził ulicą na pełnej prędkości. Kierowca jak tylko zorientował się, że technomanta go widzi krzyknął.

– Spróbuj zaabsorbować to świrze!!!

Zaraz też skręcił tak, aby staranować technomantę. Ten spokojnie stwierdził.

– Wasza klęska jest nieunikniona głupcy.

Po chwili nastąpiło zderzenie. Dar’runon patrzył z niedowierzaniem na rozbite auto. Zostało ono właściwie zatrzymane w miejscu. Technomanta zaś nie został przesunięty nawet o milimetr. Jego kapelusz wylądował jednak na ziemi. Po kilku trochę niepewnych krokach podniósł go poczym stwierdził.

– Jest tylko trochę zakurzony. Nic więcej. Trochę prostych do usunięcia zanieczyszczeń. Mogę je usunąć właściwie dłonią.

Widać było jego przerażającą metaliczną głowę. Podstawą była bez wątpienia czaszka elfa lub człowieka, ale została ona już całkowicie zabudowana metalem. Na szyi tego dziwadła zwisały jeszcze jakieś szmaty, które owinięte zasłaniały ten przerażający widok. Technomanta nałożywszy w końcu kapelusz obrócił się w kierunku sierżanta Czerwonego. Dar’runon nerwowo wyciągnął z pistoletu magazynek. Strącony kapelusz i zluzowane szmaty podsunęły mu myśl, której się chwycił jak ostatniej deski ratunku. Miał jeszcze prawdopodobnie dwie kule. Technomanta widząc to rzekł.

– Co się stało ty białkowy odpadku. Przestraszyłem cię. Teraz już rozumiesz, że wasze marne wysiłki są absolutnie bezcelowe. Walcząc tylko odwlekacie to, co jest nieuniknione. Wasza technologia jest zbyt prymitywna, aby nam doskonałym technomantom robić coś poważniejszego. Jesteście z waszymi niedoskonałymi białkowymi ciałami żałośni. Wasz opór jest tak bezcelowy jak próby ryby, aby oddychać na lądzie skrzelami. Wasza technologia jest zbyt prymitywna a wasze ściśnięte umysły zrozumieć, że można przy pomocy nauki przezwyciężyć niedoskonałości struktur białkowych. Spójrz na mnie! Jestem twoim nowym panem ty żałosny białkowy tworze niezdolny do zrozumienia Prawdy! Poddaj się lub giń!

Dar’runon wysłuchawszy tych słów jednym prostym ruchem załadował magazynek aby po chwili praktycznie bez mierzenia oddać dwa strzały. Tym razem nie było rozbłysku. Oba pociski osiągnęły swe cele. W obu pierwszych międzyżebrzach pojawiły się otwory. Technomanta próbował zatkać je swoimi dłońmi ale nie zdołał. Czuł jak opuszczają go siły każdy jego oddech musi zmagać się z uciekającym bez powrotnie powietrzem. Nawet jego ulepszone neo-płuca nie są w stanie uchronić go przed skutkami utraty podciśnienia w klatce piersiowej.

Dar’runon po raz drugi tego dnia wyciągnął magazynek z swojego pistoletu. Przyjrzawszy się mu wyciągnął go tak, aby był dobrze widoczny dla technomanty aby po chwili stwierdzić.

– Przykro mi magiku.

W tym momencie dało się słyszeć strzał z dachu. Ten pocisk również dosięgną swojego celu. Było nim serce cyborga. Dar’runon uklęknąwszy przy ciele swego przeciwnika rzekł.

– Niech Op’teon zlituje się nad tobą.

Po dłuższej chwili przybyli sanitariusze. Dar’runon widząc, że zajęli się rannym kierowcą podszedł do Ili’maji i zadał jest pytanie.

– Ili wszystko w porządku?

Ta nic nie odpowiedziała. Dar’runon sprawdził czy któraś z zagubionych kul nie trafiła w nią. Ili’maja zaś powoli dochodząc do siebie spytała drżącym głosem.

– On… nie… żyje?

Dar’runon odpowiedział.

– Tak. Załatwiłem go. Agent Tropiciel z agentką Klaudią pewnie zaraz go zabiorą do agenta Białego Kapelusza. Przez niego upiory porwały naszą z wielkim trudem wypracowaną przewagę w trupach. Mam nadzieje, że to nie był szeregowy blaszak, bo jak wyskoczy ich kilku na raz to już po nas. Ośmiu policjantów i jeden cywil martwi. Lekarze zabrali tego kierowcę. No naprawdę jak wyskoczy kilku takich przyjemniaczków na raz to obsłużenie ich tak na bieżąco będzie dość skomplikowane.

Ili’maja ciągle przestraszona stwierdziła.

– Na pewno coś wymyślisz. Przecież samodzielnie zabiłeś Krwawego Topora Zwiastuna Zagłady.

Dar’runon spojrzał w oczy Ili’maji. Ujrzał w nich tą uroczą mieszankę strachu i zaufania. Jej zapach niósł to samo. W końcu po dłuższej chwili stwierdził.

– Na takiego grubego zwierza będzie potrzebna naprawdę duża siła ognia Ili. Mówię ci. Jak wyskoczy jeden taki gagatek to już coś chodzi mi po głowie. Problemy to ja będę miał jak wyskoczy ich dwóch albo trzech na raz. Z jednym to ja chętnie zatańczę. Jak zechcą jednak tańczyć w kółeczku to tempo będzie musiało być zawrotne. Pewnie wejdę w tryb turbo. Będę miał wtedy do ciebie małą prośbę?

Ili’maja zapytała.

– Jaką?

Dar’runon odpowiedział.

– Naprawdę dużo zimnych kompresów.

Ili’maja uśmiechnąwszy się stwierdziła.

– Oczywiście.