Rozdział 10. Technomanta
12.35 6 dzień miesiąca Tkacza roku 223 Ery Pokoju
Odrodzone Królestwo Patronii
Regolonat Kobry
Księstwo Wilka
Miasto Wilczy Dwór
Dar’runon wszedł do poczekalni Dworca Kolejowego w Wilczym Dworze. Tłum, choć składał się w sporej części z żołnierzy to zadziwiał sierżanta Czerwonego swoją normalnością jak i rozmiarem. Część żołnierzy wychodziła mocnym krokiem z peronów na miasto druga zaś kierowała się w przeciwnym kierunku. W pierwszej części można było wyodrębnić dwie pod-grupy. Pierwszą z każdym dniem coraz liczniejszą byli ci żołnierze, którzy odsłużyli już swój wyrok w kompaniach karnych. Ci byli witani przez rodziny lub przynajmniej narzeczone lub dziewczyny. W oczach wielu z nich widać było czające się gdzieś na granicy świadomości wojenne znamię. Byli oni skazani na walkę z demonami wojny właściwie przez całe życie. Wojna zawsze zostawia w świadomości niewidoczne rany. Przychodzące noc w noc koszmary, ledwo słyszalne szepty swych poległych przyjaciół wzywających do siebie. Cześć z nich ulegnie tym szeptom. Innych dopadną demony, które porwą ich dusze z powrotem w przeszłość zostawiając ciała w teraźniejszości. Drugą pod-grupą pierwszej grupy byli zaś ci, którzy jeszcze mieli jakąś część wyroku do odsłużenia. Na tych nie czekał jeszcze nikt. Przybywali po prostu po kolejny przydział. Wiedzieli, że ich służba jeszcze się nie skończyła.
W ich oczach dominował smutek gdyż wiedziano, że zostało już tylko kilka grup buntowników, które nie zostało zniesionych. Im zaś brakowało jeszcze często kilku miesięcy kary. Byli oni dość dużym problemem dla Seneszala Książęcego w Księstwie Wilka jak i dla Seneszala Królewskiego. Skazując ich na służbę w karnych kompaniach nie przewidywali oni, że ktokolwiek z nich przeżyje do tego jakże frapującego momentu. Z poszukiwaniem jakiegoś sensownego rozwiązania czekano aż kwestia technomantów zostanie wyjaśniona. Co prawda spodziewano się kolejnego konfliktu, ale jednocześnie żywiono nadzieję, że uda się to rozwiązać bez używania siły lub w gorszym scenariuszu użycie siły będzie raczej symboliczne. Drugą grupą żołnierzy byli ci, którzy byli już u Seneszala Książęcego i po otrzymaniu przydziału właśnie szli na swój pociąg. W oczach tych był jeszcze blask nadziei na całkowite odkupienie win.
Dar’runon nerwowo się rozglądał, gdy nagle ktoś zasłonił mu oczy dłońmi. Nim cokolwiek zrobił wciągnął dość dużą porcję powietrza nosem, aby dokładniej wyczuć zapach, który już trochę drażnił jego powonienia. Teraz już był pewny a z pewności zrodził się uśmiech. To była ona. Ili’maja Moon. Zapach właściwy skóry w połączeniu z używanymi perfumami i środkami pielęgnacyjnymi tworzy, bowiem unikalną kompozycje. Dar’runon dodatkowo czuł w tym zapachu emocje. One zaś były dokładnie takie, jakich spodziewał się po niej po tak długim okresie niewidzenia. Zamknąwszy oczy obrócił powoli delektując się tak słodkim zapachem. Bez cienia wątpliwości to była ona.
Obróciwszy się otworzył oczy. Ubrana była w biały garnitur, do którego założyła białe spodnie na kant i kapelusz o szerokim rondzie tego samego koloru. Po jednej stronie stała staromodna torba a po drugiej dość duży wózek z klasycznymi walizkami. Ili’maja stwierdziła.
– Witaj. Wyglądasz naprawdę dobrze.
Dar’runon spojrzawszy na jej uroczą twarz stwierdził.
– Witaj i ty moja droga Ili. Pachniesz naprawdę dobrze.
– Mam nadzieje. Podróż była dość męcząca. Wybacz mi niedyskrecje, ale czy jesteś przed obiadem?
– Aiko i Klaudia już cię policzyły na obiedzie.
– Szkoda.
– Nie rozumiem.
– Wiesz jesteś takim głuptaskiem.
Dar’runon chciał poprosić Ili’maję o wyjaśnienie, ale tłum zaczął mocniej napierać, więc chwycił ją za rękę, która co prawda trzymała już ową staromodną torbę zapinaną nie na guziki, ale na zapięcie złożone z dwóch gałek zachodzących na siebie, ale policjant umiejętnie splótł swoją dłoń z dłonią Ili’maji tak, że nie stanowiło to problem. Tak złączeni wyszli.