chciałaś być

między zmierzchem a świtem i przychodzić

na dziesiątą

chciałaś być nieumiejętną kochanką

wspak położnych podnosić

tuzin róż

i nie miałaś kilku blizn

nie męczyłaś się z bezsennością

 

byłaś tam gdzie swój urok ma źrenice

rzuca śmierć

wychowałaś kilka zdań

wypuściłaś z zimnych ust jak motyle

i nie żałuj nigdy za nic

bo nie mogłaś więcej znieść