Dar’runon trochę ciągnąc Ili’maję którą w międzyczasie znowu wziął pod ręką ruszył schodami. Ili’maja zaś cały czas patrzyła tylko na te wilcze posągi jakby obawiając się, że ożyją. Prowadzeni przez samego księcia doszli w końcu do niewielkiej jadalni. Książę po swojej prawej ręce usadził Dar’runona za którym zasiadła Ili’maja. Po lewej stronie usadzono porucznik Kornelię za którą siadł Włodzimierz za którym z kolei siadła jego żona Aiko. Dar’runon jak tylko podano pierwsze dania zaraz chciał pomóc Ili’maji ale został uprzedzony przez Alfreda, który stanął między nimi tak iż miał wygodniejszą pozycję do posługiwania. Dar’runon czuł się trochę tą sytuacją skrępowany gdyż ani książę, który chętnie posługiwał Kornelii ani Włodzimierz nie mieli tak natrętnego pomocnika.
W końcu Ma’pugolon dał Alfredowi znak ręką i ten wreszcie wyszedł. Dar’runon uwolniony od tego balansu skupił się na posługiwaniu Ili’maji a w wolnych chwilach obserwował Ma’pugolona, który był nie tylko jego formalnym przełożonym ale i pewnego rodzaju wzorem. Z szczególną ochotą spoglądał w tamtym kierunku kiedy pojawiały się na stole nieznane mu do końca dania. W końcu kiedy szczęśliwie dotarli do deserów porucznik Kornelia nie wytrzymał i rzekła.
– Słyszałam, że kapitan Czerwony to nadzwyczajny strzelec.
Dar’runon odrzekł
– Nie zaprzeczę, że mam taką opinię choć chciałbym pannie porucznik zwrócić uwagę na to, że wypiłem pewną ilość naprawdę dobrego wina i nie wiem czy pokaz nie skończyłby się jakimś wypadkiem.
Nagle do rozmowy wtrącił się do tej pory nieco ospały i milczący Włodzimierz.
– Nie baw się w skromności. Każdy wie, że upić cię można tylko wódką i to męską. Nie udawaj, że te trochę wina jakie wypiłeś miałoby jakoś zachwiać twoim okiem.
Dar’runon odpowiedział.
– Nie chodzi tu o mnie mój druhu, ale o to, że raczej nie zadowolicie się „monetą” albo inną sztuczką, którą mógłbym wykonać sam ale będziecie mnie kusić na „jabłko górala” albo coś równie ryzykownego dla otoczenia. Zresztą mój druhu to co dla mnie oznacza trochę wina dla ciebie chyba jest już przekroczeniem miary.
Włodzimierz nic nie powiedział bo sam czuł, że rzeczywiście wino zaczyna go grzać choć był bez wątpienia lepiej zbudowany od Dar’runona. Głos zabrał Ili’maja.
– Nie bój się o mnie. Sam spójrz. Z ledwością wypiłam trochę pierwszego kieliszka wina. Stanę skromnie i bezpiecznie. Nie bój się. Przecież wychodząc z tobą musiałam się liczyć, że ktoś zrobi taką „prowokację”
Dar’runon znowu zaczął się wykręcać.
– Na strzelnicy byłem ostatni raz ponad trzy miesiące temu. Sam nie jestem w tej chwili pewny swoich umiejętności strzeleckich.
Porucznik Kornelia jakby wyczuwając czemu została zaproszona zaraz zaczęła ciągnąć.
– Jeśli boisz się to możemy zrobić sobie turniej strzelecki. Sama jak wiesz uważam się za naprawdę dobrego strzelca. Wina piłam mało. No chyba, że pogromca Krwawego Topora boi się przegrać z delikatną niewiastą.
Dar’runon rzekł.
– Jeśli strzelasz z ręki równie dobrze jak z języka to będzie zabawa. Najpierw może na rozgrzewkę zaproponowałabym „jabłko górala” jeśli znajdziesz kogoś do pary rzecz jasna.
Ma’pugolon dopiwszy swój kieliszek wina rzekł.
– Ja się zgłaszam na ochotnika.
Kornelia rzekła.
– To będzie dla mnie zaszczyt Wasza Wysokość.
Włodzimierz rzekł.
– Dobrze ja będę sędzią. Dajcie mi tylko zmierzyć tą salę aby można było spełnić wymogi próby.
Po tych słowach wstał z pewnym problemem mającym rzecz jasna swe źródło w ilości wypitego wina. Miał on bowiem zagwarantowany nocleg w Pałacu Książęcym i trochę przekroczył właściwą miarę wina. Idąc krok miał skrócony. Porucznik Kornelia patrząc na ten pomiar wypiła jeszcze dwa kieliszki wina. Książę widząc jak pije rzekł.
– Nie tak gwałtownie. Wolnej. Pozwól aby smak wina rozkwitł w całości.
Kornelia kiwnęła głową na znak, że rozumiem. Włodzimierz skończył liczyć kroki co mając na względzie to, że lekko się zataczał uczynił dwa razy. Następnie ostrożnie podprowadził na jeden koniec księcia i Ili’maję a na drugim ustawił Dar’runona i Kornelię. Ta wyciągnąwszy swój pistolet impulsowy z kabury przy pasie rzekła.
– Cóż kapitanie wygląda na to, że będziemy musieli posłużyć się moją bronią.
Dar’runon patrząc jak Włodzimierz zabiera już jabłka ze stołu aby je umieścić na czubkach głów celów rzekł.
– Cóż zwykłem mawiać, że jeśli coś ma spust i lufę to jestem z tego w stanie trafić w księżyc. Z tego co kojarzę przy broni impulsowej nie występuje zjawisko odrzutu.
Kornelia odpowiedziała.
– Występuje tylko jest na tyle małe, że tylko przy strzelaniu na naprawdę duże odległości trzeba je uwzględniać. Cóż to kto strzela pierwszy?
Dar’runon odpowiedział.
– Po mojej stronie Portalu zwykło się uważać, że kobiety mają pierwszeństwo.
Kornelia nic nie odpowiedziała tylko odczekawszy aż Włodzimierz położy jabłko i wyjdzie z strefy rażenia przybrała postawę strzelecką i oddała strzał. Trafiła z ledwością wyraźnie obrywając bok jabłka. Dar’runon uśmiechnąwszy się przejął pistolet i kilka razy potrząsnąwszy nim oddał strzał właściwie z pozycji zastanej. Trafienie było właściwie centralne. Oddając broń zapytał.
– To co panno porucznik dalej się bawimy czy pasujesz?
Porucznik Kornelia spojrzawszy na resztki obu jabłek stwierdziła.
– Cóż wygląda na to, że lepiej się teraz poddać niż ryzykować dalsze przykrości.
Dar’runon usłyszawszy to rzekł.
– Proszę Waszą Wysokość o wybaczenie, ale jutro swym zwykłym zwyczajem chciałbym zjawić się na porannej odprawie Wydziału 15. W związku z tym chciałbym już pójść położyć się spać. Chyba, że ktoś ma jeszcze do mnie jakieś sprawy.
Ma’pugolon zająwszy już swoje zwykłe miejsce stwierdził.
– Nie mam do ciebie żadnych spraw. Następne spotkanie z delegatami będzie za siedem dni czyli ósmego dnia miesiąca Rolnika.
Dar’runon odrzekł.
– Tak jak jest w zwyczaju.
Po tych słowach ukłoniwszy się i pożegnawszy się z wszystkimi wyszedł zabierając przy okazji Ili’maję, która już w powozie rzekła wtulając się.
– Jak zwykle kolejna „prowokacja”.
Dar’runon odrzekł.
– Wiesz Ili czasem mam wrażenie, że te „prowokacje” nie zawszę są takie przypadkowe. Porucznik Kornelia Erynia miała na przykład już przynajmniej trzy okazję aby rzucić mi wyzwanie. Zaczynam się obawiać czy przypadkiem ona czegoś nie kombinuje przeciw mnie.
Ili’maja wtuliwszy się mocniej stwierdziła.
– Nie martw się tym. Przecież wiesz, że uderzenie w ciebie to uderzenie w Wydział 15 Sprawy Niestandardowe… Spójrz jak pięknie dziś migoczą gwiazdy.
Dar’runon oderwawszy się od swych wcześniejszych rozmyślań rzeczywiście spojrzał w gwiazdy. Ich zimny blask i pozornie przypadkowe ułożenie było niesamowite. Był to dla niego najpiękniejszy przykład porządku, który na pierwszy rzut oka zdawał się być chaosem. W końcu powiedział.
– Wiesz Ili przypomniało mi się, że kiedyś wierzono, że każdy śmiertelnik ma swoją własną gwiazdę z której ma spleciony los.
Nagle ujrzeli jakby jedna z gwiazd zaczęła spadać. Ili’maja wiedziała, że to złudzenie. Przecież to co nazwano kiedyś spadającymi gwiazdami to po prostu okruchy skalne które wpadłszy z wielkim impetem z przestrzeni kosmicznej w atmosferę rozgrzewały się od tarcia w takim stopniu, że zaczynały świecić tak jak świeci rozpalone żelazo lub inny metal. Tym razem było to jednak coś niezwykłego gdyż nie mogła wypatrzyć gwiazdy która miała „spaść”. Spytała Dar’runona.
– Widziałeś z której gwiazdy nadleciała ta spadająca.
Dar’runon odrzekł.
– Wydaję mi się, że to była gwiazda alon w gwiazdozbiorze feniksa, ale nie jestem pewny.
Ili’maja była tym bardziej zdziwiona gdyż to aby okruch skalny rozbłyskał przy konkretnej gwieździe zdarzała się nadzwyczaj rzadko. Sam gwiazdozbiór Feniksa nie znajdował się co prawda w Pierścieniu Słonecznej Drogi, ale był widoczny z okna pokoju jaki zajmowała Ili’maja. Tanaja nagle przypomniała sobie.
– Słuchaj wydaję mi się, że gwiazda o której mówiłeś lśniła ostatnim czasem blaskiem większym niż zwykle. Jutro sprawdzę w swoich notatkach czy mam rację.
Dar’runon uśmiechnąwszy się stwierdził.
– Ili nie spodziewałem się, że wierzysz w wpływ gwiazd na nasze losy.
Ili’maja odrzekła trochę zmieszana.
– Nie wierzę. Jednak to co dzisiaj zauważyliśmy nie zdarza się zbyt często. Po prostu chcę znaleźć jakieś naukowe wyjaśnienia tego co widziałam. Gwiazda jednocześnie gaśnie i tuż przy niej przelatuje meteor. Być może pierwszy raz udało się coś takiego zaobserwować.
Dar’runon rzekł.
– Mam nadzieje, że ktoś jeszcze zauważył to zjawisko. Wiesz jeden świadek żaden świadek.
Ili’maja nic nie powiedziała tylko objąwszy szyję Dar’runona całkiem przytuliła się do niego i w ten pozycji zasnęła. Kiedy dojechali Dar’runon podłożywszy rękę pod jej kolana zaniósł ją do jej pokoju. Położywszy ją tam pocałował ją w czoło i rzekł.
– Śpij spokojnie.
Ili’maja przez sen uśmiechnęła się.
Dar’runon zaś nakrył ją lekką kołderką i wyszedł. Już w jego sypialni Szalony Pies który niedawno dopiero przybył rzekł.
– Gratuluję szefie.
Dar’runon zapytał.
– Skąd wiesz?
Szalony Pies odrzekł.
– Cóż. Kilkoro ze służby zauważyło was przy fontannie. Oni zaś powiedzieli innym bo nie sposób było zachować tak radosnej wieści do siebie. Myślę, że za dwa, trzy dni wszyscy w mieście jak nie w całej Patronii będą już o tym wiedzieć. Ten twój nowy służący Alfred kazał przekazać, że zajmie się różnego rodzaju gryzipiórkami i innym latającym robactwem jakie z pewnością zaraz się zleci do tego tematu. Coś mi się widzi, że chyba z połowa dziewcząt w mieście będzie się przez dobry miesiąc ubierać na czarno.
Dar’runon powoli zdejmując buty zapytał.
– A co z drugą połową?
Szalony Pies przejąwszy buty odrzekł.
– Druga połowa będzie dochodzić do siebie w szpitalu. Alfred kazał mi dopilnować abyś nie zasną w garniturze.
Dar’runon stwierdził.
– Cały Alfred. Prawie go polubiłem.
Szalony Pies pomagając Dar’runonowi zdjąć marynarkę zapytał.
– W czym zawinił?
Dar’runon odpowiedział.
– Ciągle zwracał się do mnie per „Wasza Dostojność” jakbym był jakimś ijonem lub jeszcze wyżej. Nie mówiąc o tym, że podczas tego uroczystego obiadu czułem się jakby był niemowlęciem.
Szalony Pies dalej pomagając odrzekł.
– Cóż zachowywał się tak jak jego wychowanie mu kazało. Co do tej całej „Waszej Dostojności” to chciałbym szefowi przypomnieć o piastowaniu przez szefa urzędu Seneszala Wolnego Księstwa Wilka który to urząd jest zwykle obejmowany właśnie przez ijonów.
Dar’runon zdjąwszy kamizelkę oddał ją Szalonemu Psu, który chwilowo położył ją obok marynarki. W końcu Dar’runon zdjął również spodnie. Szalony Pies zebrawszy to wszystko wyszedł a Dar’runon zdjąwszy kamizelkę i koszulę po prostu położył się spać. Szalony Pies złożywszy razem cały garnitur po cichu wszedł do sypialni Dar’runona aby zabrać koszulę. Do jego obowiązków należało jeszcze przygotowanie świeżej bielizny i koszuli. Zrobiwszy to poszedł do swojego mieszkania, które zajmował wraz z swoją żoną Zofią, która była klonem technomantów o numerze identyfikacyjnym N-05-04-02. Ta zobaczywszy go stwierdziła.
– Witaj. Jak w pracy?
Szalony Pies odrzekł całując ją w policzek.
– Dobrze. Mam nadzieję, że zjadłaś kolację?
– Tak. Słuchaj czy mógłbyś stwierdzić jakie są szansę abyś dostał urlop o długości minimalnej jeden dzień?
Zofia była ubrana w lekką koszulę nocną na ramiączkach kremowej barwy kończącą się mniej więcej w połowie uda. Jej czarne włosy sięgały teraz do połowy pleców. Stopy miała bose i zadbane. Szalony Pies patrząc na ich gładkość zastanawiał się czy jest o efekt inżynierii genetycznej czy też jakiś zabiegów jakie przeszła w młodości bowiem odkąd ją zna i nie widział aby się goliła ani też wykonywała inne tego typu zabiegi. Wzrok jego choć zimny ze zmęczenia przesuną się od stóp przez nogi aż do linii bioder aby tam spocząć na dłuższą chwilę. W końcu powędrował dalej po lekkiej tkaninie jej koszuli nocnej. Szedł przez jej idealny brzuch w górę ku jej lekko wysklepionych piersiach Szalony Pies poszedł ze swoimi spojrzeniem dalej ku niezwykle gładkiej i proporcjonalnej szyi, którą wieńczyła głowa. Twarz jej była równie proporcjonalna, choć nos był drobny lekko dziecięcy. Oczy zaś błękitne zdawały się posiadać niezwykłą głębię.
W końcu Szalony Pies pocałowawszy ją w prawy policzek stwierdził.
– Zobaczę co da się zrobić. Choć właśnie zaczęła się kolejna sprawa.
Zofia pomogła mu rozebrać się. Widać było w całym jego ciele zmęczenie. Jego rude włosy, które kiedyś lubiła porównywać do ognia teraz zdawały się zupełnie pozbawione blasku i zaniedbane. Oczy zgaszone z rysującymi się worami. Ruchy były szarpane pozbawione płynności. Zdjęcie koszuli ujawniło kolejne przemiany. Włosy jakie miał na klatce piersiowej były słabsze. Zmęczenie i poważne powtarzające się obciążenia psychiczne powoli zaczęły odbijać się na jakości i rozmiarze mięśni, które na wskutek żywienia się byle czym powoli były wypierane przez tkankę tłuszczową.
Szalony Pies praktycznie padłszy na łóżko zasnął na miejscu. Zofia poprawiwszy jego pozycję i położywszy głowę na poduszce jeszcze przez jakiś czas stała przy mężu potem usiadłszy na swojej połowie ich małżeńskiego łoża i ostrożnie wsunęła się pod lekką kołdrę. Położywszy głowę na poduszce zaczęła nasłuchiwać.
Zaczęło się właściwie przy pierwszej okazji. Szalony Pies popadł w kolejny koszmar. Wbrew zwykłym obserwacjom nie budził się bo tylko zaraz zapadał w kolejny. Ruchy jego przy tym były nadzwyczaj gwałtowne. Przez sen krzyczał nadzwyczaj głośno. Zwykle były to zwierzęce ryki bólu ale czasem wyrzucał z siebie.
– Kapitanie!!!!
Sąsiedzi wiedząc gdzie pracuje Szalony Pies mimo tych powtarzających się noc w noc od blisko dwóch miesięcy wrzasków nie wzywali Straży Miejskiej. Wszystko w końcu kończyło się około pierwszej czasem trwało do trzeciej. Zofia umęczona tymi wrzaskami zasypiała niedługo potem. Ostatnio jednak udawało się zasypiać jej wcześniej.