trędowaty mur otacza budynek; resztki godności pojawiają się w rozmowach towarzyskich, które zabijają czas, zanim czas zabije rozmawiających. jest tak przykro jak w pustą niedzielę, kiedy kwitnie poczucie nieadekwatności w tym miejscu i tym czasie, niedopasowania do przeczuwanej własnej wizji własnego życia.
jak wtedy, kiedy, idąc rankiem, dostrzega się prowincję w wystawach i szyldach jednego z większych miast; kiedy słychać odgłosy chłopców grających w piłkę, a w taflach drzwi meblowych odbijają się wysokie drzewa przywodzące na myśl cyprysy po obu stronach alei.
„tak, należy to przyznać, bardzo, bardzo długo myliłem się, a te pomyłki napełniały mnie goryczą; nic, co wydawało mi się na temat czasu, przestrzeni i siebie-w-świecie, nie ocaliło resztek pozorów prawdziwości w myślach, które mnie teraz zaprzątają.” „panie norwid, niech pan odpowie doktorowi!”