Rozdział 21. Wieczni Wojownicy

08.00 1 dzień miesiąc Woła roku 226 Ery Pokoju

Odrodzone Królestwo Patronii

Wolne Księstwo Wilka

Miasto Wilczy Dwór

Baza Wydziału 15 Spraw Niestandardowych

Dar’runon spojrzawszy po wszystkich zgromadzonych w Sali Narad stwierdził.

– Wybaczcie, że wezwałem was tu wszystkich odrywając was od waszych ważnych zadań tylko abyśmy wysłuchali tego co udało się ustalić sierżant Moon. W tym czasie jaki minął od jej przybycia wspieraliśmy ją wszyscy każdy według własnych zdolności. Możemy powiedzieć, że nasze śledztwo zaczyna wkraczać w nową fazę. Do tej pory bowiem tylko próbowaliśmy złapać trop sprawcy tych wszystkich zbrodni. Teraz jednak w tym referacie zostanie ustalony pierwszy ważny ślad. Sierżant Moon proszę rozpocząć.

Ili’maja powstawszy spojrzała na ścianę jaka znajdowała się za nią. Zaraz została na nie wyświetlona dość schematyczna mapa przedstawiająca podejrzewane posiadłości. Na jednym końcu była samotnie stojąca posiadłość Jonatana Gryfity. Za nią były posiadłości na górze Alberta Niedźwiedzia i na dole Edwarda Ryczącego Byka Graszeryty. Na drugim końcu była posiadłość Eliasza Borsuka która dodatkowo podchodziła pod dołu pod tereny należącego do Ryczącego Byka. Ili’maja upewniwszy się, że wszystko jest tak jak powinno rozpoczęła swój wywód.

– Po pierwsze chciałabym potwierdzić, że atak na wioskę Księżycowy Blask był dziełem upiorów podobnych do tego zabitego w Słonecznym Kielichu. To powiedzmy było łatwiejsze do sprawdzenia. Dla naszego śledztwa jest to też rzecz mniejszej wagi. Ważniejsze jest to skąd uderzyli. Atak został przeprowadzony z dwóch kierunków. Bezpośrednio z ziemi i z tuneli. Agencie Hermesowiczu proszę o uwzględnienie oby kierunków natarcia i odrzucenie posiadłości z których atak nie był możliwy.

Diogenes spokojnie po raz ostatni wpisał dane do systemu. Sprawdzał te obliczenia wiele raz tak iż teraz wystarczyło właściwie podmienić wyświetlane pliki. Z czterech posiadłości została tylko jedna. Dar’runon podjął wątek.

– Została tylko posiadłość Jonatana Gryfity. Oznacza to, że trzeba będzie się tam liczyć z poważnym oporem.

W tym momencie do pomieszczenia weszła porucznik Kornelia Erynia z szesnastoma innymi wojowniczkami Kompanii Kolonialnej. Tylko Kornelia miała zdjęty hełm. Stwierdziła spokojnie.

– Melduje posłusznie, że Kapitan Julia Wilczek przekazała mnie i tą drużynę do dyspozycji pana Kapitana Dar’runona Czerwonego jako pierwszą drużynę Oddziałów Uderzeniowo-Szturmowych Wydziału 15 Spraw Niestandardowych. Melduję również, że przekazaniu uległ przyłączony do tej drużyny PTPSiL. Jesteśmy w pełnej gotowości bojowej czekamy na rozkazy.

Dar’runon uśmiechnąwszy się rzekł.

– Tak tyle wystarczy. Cóż wyruszamy najszybciej jak to jest możliwe. Wróg może mieć nad nami miesiąc przewagi. Mam nadzieję, że uda się nam coś znaleźć.

Wyruszyli pośpiesznie. Lecieli szybko wiedząc, że od tej chwili każda sekunda jest cenna.

Posiadłość Jonatana Gryfity była wybudowana w 30 roku Ery Pokoju, więc jeszcze nie zdołała się rozrosnąć do rozmiaru miasta. W rozwoju przeszkadzała nie tylko bliskość właściwej Księżycowej Puszczy zamieszkiwanej przez mroczne elfy, ale również oddalenie od ważniejszych szlaków czy to handlowy czy po prostu drogowych. Co prawda już w roku 40 Ery Pokoju osiedlili się tam biczownicy z Bractwa Kolców Niebiańskiej Róży należącego Arcybractwa Świętego Bólu, których siedziba wyraźnie odcinała się na tle innych budynków rywalizując tylko z dworem będącym sercem całej posiadłości. Przybyli oni w znacznej liczbie jednak ich charakter i częste samoistne rozruchy jakie wszczynali nawet na widok karczmy lub podobnej kategorii budowli sprawił, że inni mieszkańcy niezbyt chętnie tu zostawali. Tak, więc po przybyciu tych fanatyków posiadłość ta wraz z okolicą zyskała reputację nadzwyczaj groźnej i niesprzyjającej normalnemu życiu.

Nawet Porucznik Kornelia choć uważała się za dość opanowaną i nie dającą się ponieść emocjom osobę odczuwała w tej okolicy pewnego rodzaju melancholię towarzyszącą miejscom, które zdawały się cały czas walczyć o każdą chwilę istnienia z pełnym fatalizmu przekonaniem, że ta walka tylko opóźni nieuniknioną zagładę. Bez szans na rozkwit ale z ogromną determinacją aby walczyć.

– Oni przegrali.

Jej samej wydawało się, że słowa te wywodzą się z jakieś odległości. Choć sama je wypowiedziała to jednocześnie wydawało się, że mówi to ktoś odległy.

Dar’runon sam będąc wrażliwym na atmosferę miejsca z ledwością szedł. Zdawało mu się, że wszelkie miłe wspomnienia powoli uciekają w nie byt, stając się czym nierealnym.

Te wrażenia potęgowała pustka. Nie było mieszkańców. Nikogo. Nie było zapachu śmierci. Nic. Samo miasto zdawało się emanować tym ponurym wrażeniem. Nie było w nim zieleni. Wszystkie domy wzniesiono z szarego kamienia. Dodatkowo były puste. Nikt nie wychodził na ich spotkanie. Nikt nie jęczał. Żaden ptak nie próbował śpiewać.

– Wszyscy przegramy.

To znowu odezwała się porucznik Kornelia.

Agent Hermesowicz stwierdził.

– Moje sondy stwierdziły, że na terenie tej posiadłości temperatura jest zdecydowanie niższa niż poza.

Agent Graszeryta odpowiedział.

– Tak jest zimno. Bardzo, ale to bardzo zimno.

Agent Hermesowicz sprostował.

– Po za obszarem posiadłości temperatura jest normalna. Tylko na jej obszarze oraz zgodnym z odpowiednim wzorem obszarze dookoła można zarejestrować znaczny spadek temperatury.

Agent Graszeryta zapytał.

– Wyciek gazów chłodniczych

Agent Hermesowicz odpowiedział.

– Proporcje gazów wydaję się być w porządku. Drony zwiadowcze nie są w stanie znaleźć wyraźnego miejsca gdzie temperatura jest najniższa. Wykryły za to spory ruch na terenie posiadłości. Najdziwniejsze, że ten ruch nie wywołuje podwyższenia odczytów temperatury… Moje drony po raz pierwszy się zepsuły.

Dar’runon stwierdził oparłszy się o drzwi głównego budynku posiadłości.

– Agencie Hermesowiczu to jest Sprawa Niestandardowa. Jestem pewny, że jest tu jakieś wytłumaczenie. To miejsce na mnie źle działa. Duże stężenie negatywnych emocji. To powietrze mnie dusi. Musimy to zakończyć. Wchodzimy.

Porucznik Kornelia ostrożnie odsunęła Dar’runona i wraz z jedną z swoich podwładnych otworzyła ciężkie dwuskrzydłe wrota.

Główna sala w której się znajdowali nie posiadała własnych okien. Było w niej ciemno. Jedynym źródłem światła był kominek w którym palił się ogień. Był on jednak zasłonięty przez mężczyznę ubranego najpewniej w rodzaj ciepłego płaszcza podbitego futrem. Więcej nie widzieli. Tajemniczy mężczyzna nie obracając się stwierdził.

– Wydział 15. Muszę wam pogratulować. Dotarliście naprawdę daleko. Dalej niż Najdostojniej Ma’kirolon Feniks się spodziewał. On jest jednodniowcem. Ja wiedziałem od samego początku, że dotrzecie tutaj. Ostrzegałem go. Cóż jednodniowcy rzadko słuchają rad istot starszych od siebie. Już wtedy gdy rozpoczęliśmy współpracę mówiłem mu aby uważał na waszego szefa. Jedniodniowcy rzadko widzą rzeczy takie jakimi są. Mam rację moja synowo?

Wszystkie kobiety zamarły zastanawiając się do kogo dotyczy się to ostatnie określenie. Ili’maja powoli coś zaczynała rozumieć.