Szalony Pies powoli podniósł się. Stał tak jakiś czas co wyglądało tak jakby zastanawiał się co ma zrobić. W końcu zdecydował się zdjąć marynarkę. Zdjąwszy ją znowu zaciął się na dłuższą chwilę. Kiedy zdjął koszulę usiadł, ale nie tak jak zwykle siadają ludzie, ale o wiele gwałtowniej. Po chwili zaś upadł do tyłu. Zofia podeszła do jego głowy i przyłożywszy ucho do jego ust zaczęła nasłuchiwać oddechu. Był normalny. Nie wskazywał na zmęczenie ani na sen. Przynajmniej nie na zmęczenie fizyczne. Zofia następnie spojrzała mu w oczy. Właśnie tam znalazła odpowiedź. Nie w tym co zobaczyła a w tym czego nie zauważyła. Nie było w nim owego żaru jaki wcześniej widziała i tak kochała. Teraz oczy zdawały się należeć o jakieś pustej pozbawionej duszy skorupy. Zofia ostrożnie ułożyła swoją głowę na piersi swego męża. Serce biło swym zwykłym rytmem. Patrzyła z tej niezwykłej perspektywy na głowę swojego męża. Leżał nieruchomo nie potrafiąc się zmobilizować do działania. Trwali tak dłuższą chwilę. Ona patrzyła na jego głowę a on swój wzroku wbił w sufit. W końcu wzrok Zofii powędrował w kierunku tego konkretnego punktu na suficie w który wpatrywał się jej mąż. W końcu nie wytrzymała i opierając się na dłoniach i kolanach tak się ułożyła, że zasłoniła mu sufit swoją twarzą. Patrzyła tak w niego przez chwilę. Ten w końcu zareagował na wpół zdejmując na wpół zdzierając ręcznik z jej włosów, których kruczoczarne pukle otuliły boki jego twarzy. Zofia uśmiechnęła się.

– Witaj mój mężu.

Po tym nic nie powiedziała tylko delikatnie pocałowała go. Szalony Pies mrugnął kilka razy. Czuł jej zapach. Starannie dobranych perfum i szamponu. Szef wspominał kiedyś, że nawet jeśli kobiety używają tych samych perfum to pachnął inaczej. Wspominał, że kiedy znowu się spotkali z Ili’mają po tym jak się rozstali po śmierci Krwawego Topora to poznał ją właśnie po zapachu.

Zofia widziała jak szeroki nos Szalonego Psa zaczyna coraz mocniej pracować.

– To tylko ja. To tylko ja i nasze mieszkanie.

Szalony Pies ostrożnie uniósł głowę aby powąchać szyję swojej żony. Czuł ją. Pragną coraz większej powierzchni. Chciał zapamiętać ten zapach. Zapamiętać nim znowu zapadnie się w otchłań bezmyślności.

Zofia w końcu pchnęła go mocniej na łóżku.

– Dobrze. Uspokój się.

Szalony Pies oddychał dość ciężko. Zofia poprawiwszy szlafrok usiadła na krześle jakiego używała zwykle czy to czesząc włosy czy to malując twarz. Szalony Pies uspokoiwszy oddech usiadł krzyżując nogi, po czym rzekł.

– To była próba gwałtu małżeńskiego. Przepraszam. Twój zapach. Jest niesamowity. Chyba nie używasz feromonów. Znaczy się tych sztucznych.

Zofia odpowiedziała.

– Jeśli chodzi o moje zdanie to raczej była inna czynność seksualna niż zgwałcenie. Brak mojego przyzwolenia jest jednak czymś nie podlegającym dyskusji. To chyba też wyklucza użycie sztucznych feromonów. Choć muszę przyznać, że sposób ubierania się niektórych kobiet mógłby być uznany jako prowokujący zarówno do zgwałcenia jak i innej czynności seksualnej.

Szalony Pies po chwili zastanowienie stwierdził.

– To chyba wyklucza jakieś nieprawidłowości w funkcjonowaniu ośrodka popędu płciowego?

Zofia westchnąwszy stwierdziła.

– Nie. Ta próba zmuszenia do podjęcia innej czynności seksualnej wyklucza jedno z wielu zaburzeń funkcjonowania ośrodka popędu seksualnego. Tych zaburzeń jest jak sam przyznałeś jest całkiem sporo… Przypominam, że miałeś wziąć prysznic.

Szalony Pies stwierdził.

– Tak moja żono.

Zofia korzystając z chwili samotności postanowiła się ubrać. Włosy przeczesawszy zostawiła rozpuszczone. Spojrzawszy na wyświetlacz termometru zdecydowała się nałożyć lekką suknię zakrywającą barki barwy białej. Niepokojąc się o to czy tkanina nie jest aby czasem zbyt cienka stanęła przed lustrem i wykonawszy kilka dość gwałtownych ruchów zdecydowała się nałożyć biustonosz. Ponownie nałożywszy suknię znowu stanęła przed lustrem. Właśnie w tym momencie wrócił do sypialni jej mąż. Spojrzawszy na kolejną porcję jej pląsów po cichutku udał się do kuchni. Ubrany był w ciemnozielony szlafrok z tylko jednym paskiem.

Zofia nie mogąc się nacieszyć tym, że ma wreszcie po dwóch miesiącach męża tylko dla siebie ciągle podziwiała siebie w odbiciu lustra. Była doskonała pod względem genetycznym. Kilkanaście pokoleń eksperymentów sprawiło, że ta genetyczna doskonałość przeistoczyła się w doskonałość fizyczną. Cóż Zofia uważała się za kobietę i wiedziała na co ma uważać. Była przecież N-ką. Co prawda w stanie spoczynku, ale jej głód wiedzy i mądrości był niesamowity.

Nagle usłyszała gwizd czajnika. Uśmiechnęła się. Spojrzawszy na swoje odbicie w lustrze po raz ostatni ruszyła nieco wirując do kuchni. W tym czasie mąż jej zalewał już herbaty. Uśmiechnąwszy się ponownie oparła się o framugę drzwi i patrzyła. Szalony Pies jakby nie zauważając jej obecności krzątał się dalej przy śniadaniu. Zaraz zaczął rozsmarowywać dżem na bułkach. Zofia zaś przeszła do ich pokoju dziennego.

Zjadłszy śniadanie w ciszy Szalony Pies stwierdził.

– Moja żono wybacz mi, że nie pomogę ci, ale sama widzisz, że z ledwością zachowuję przytomność umysłu wystarczającą aby jeść.

W tym momencie rozległ się dźwięk dzwonka u drzwi. Zofia dała znak ręką swemu mężowi aby ten nie wstawał. Sama ruszyła ku drzwiom.

Młody agent elfickiej rasy ostrożnie wszedł do salonu. Przez ten czas Szalony Pies zdołał już zasnąć, więc Zofia musiała go obudzić. Ten zbudziwszy się potoczył najpierw wzrokiem po pomieszczeniu aby rzec w końcu do owego agenta.

-Jak się nazywasz druhu?

Ten nie spodziewając się takie życzliwości dopiero po chwili rzekł.

– Agent Ar’daron Sokół z tutejszych Sokołów.

Szalony Pies chyba ożywiwszy się na słowo „agent” rzekł.

– Wybacz mi moją nieprzytomność, ale praca w Wydziale 15 to nie jest rzecz dla osób słabych na sercu i umyśle. Nawet ci odporniejsi mogą czasem skruszeć. Mów więc co cię do mnie sprowadza.

Ar’daron Sokół przełknąwszy ślinę rzekł.

– Kapitan Dar’runon Czerwony z rodu Lewej Gałęzi Smoczego Drzewa Seneszal Wolnego Księstwa Wilka kazał mi dostarczyć ten odpis dokumentu potwierdzającego urlop dla agenta Bolesława Szalonego Psa Graszeryty. Ciężko mi uwierzyć, że to pan.

Szalony Pies odpowiedział przyjąwszy dokument.

– To jednak ja. Wiem, że wyglądam niezbyt przyjemnie. Jak już mówiłem do Wydział 15 nie bez przyczyny wysyłają tylko najlepszych. Zaledwie górne pół procenta jest proponowane Kapitanowi Czerwonemu. Ilu z nich otrzymuję pracę?… Z swojego doświadczenia i przytomności pamięci mogę oszacować na nieco poniżej połowy. Tak z tych którzy kończą wszelkie szkoły policyjne zaledwie górne ćwierć procenta jest zatrudniane w Wydziale 15. Jesteś niezwykłym szczęściarzem. Należy do ćwierć procenta najlepszych absolwentów akademii policyjnych. Z drugiej strony jednak patrząc masz gigantycznego pecha. Wydział 15 otrzymuje najgorsze sprawy o niezwykłym stopniu delikatności.

Ar’daron Sokół patrzył na czytającego przyniesiony dokument Szalonego Psa. Ten w końcu stwierdził.

– Miesiąc z możliwością wcześniejszego wezwania. Teraz przynajmniej wiem na czym stoję.

Jego żona stwierdziła zaś.

– Trzeba będzie nauczyć się cieszyć tym miesiącem.

Ar’daron powiedział.

– Chciałbym państwa pożegnać. Mimo wszystko chciałbym wrócić do swoich obowiązków.

Szalony Pies stwierdził.

– Dobrze. Ja zaś wrócę do swojej drzemki. Miłego dnia mój druhu.

Zofia odprowadziwszy Ar’darona do drzwi i wróciwszy do salonu zauważyła, że jej mąż zasnął. Przykrywszy go dość delikatną narzutą zebrała naczynia i pozmywawszy ruszyła na niewielki bazar kupić potrzebne jej do obiadu towary. Zrobiwszy obiad obudziła męża. Ten zjadłszy trochę zabawił ją rozmową znowu zasną tłumacząc się zmęczeniem. Co było najdziwniejsze mimo tak częstego drzemania za dnia noc przespał bez koszmarów czy innych przerw. Wobec tego ku radości swej żony już następnego dnia mógł zachować na tyle przytomność, że po obiedzie wyszli razem na niewielki spacer.