Jeden piątek z życia ucznia

To miał być naprawdę nudny piątek. Żadnej wtopy, absencji czy wstrząsów dla starszych, bez wzlotów i upadków. Po prostu rzęch, nuda i rutyna. Rano jak zwykle wskoczyłem w dresy i wybiegłem do parku, słuchając ulubionej muzy. Grunt to kondycja.

Następnie przepisowo wsunąłem śniadanko i jazda do budy, ech, nudy na pudy, ale niech tam będzie. Tymczasem na przystanku spotkałem tego wkrętaka „Waciaka”.

‒ Słuchaj ‒ rozpoczął ‒ jest interes! W kombinacie leżą stosy tektury, można ją dostać za friko, ale trzeba skołować transport. Wózki mają harcerze, odpalimy zastępowemu część towaru, a resztę opylimy na skupie! Potem w osadzie koło starego PGR-u łykniemy winniczki po 10 centów i opędzlujemy na luzie Francuzom z tej nowej restauracji, płacą 25 centów za sztukę! Kumasz? Całość zainwestujemy w bilety na Maraton Dubstep Party i z przebitką odsprzedamy przed imprą. Wchodzisz?

Wszedłem. Majster w fabryce pozwolił nam załadować zaledwie jeden wózek. Po drodze do skupu wpadł na nas jakiś rowerzysta. Jaka mogła być jego reakcja, kiedy na samym środku drogi rowerowej przysypała go cała góra makulatury? W dodatku z torby wypadła mu toga?

Ślimaki powyłaziły z plecaków i rozlazły po całym tramwaju, zbieraliśmy je jeszcze w zajezdni…, że trochę pograliśmy na fonach, to od razu się obudziły…, te parę przystanków od pętli do pętli… Francuzi zapłacili tylko połowę, gdyż podobno w międzyczasie spadły ceny, minął sezon czy coś. Z zyskiem sprzedaliśmy jedynie dwa bilety, reszta poszła po cenie, a i to znajomym. Całe szczęście, że koncert świetny.

Do domu wróciłem baaardzo późno. Nogi ze strachu miałem ciężkie niczym drewniane kloce. Tym razem jednak upiekło się. Uratowała mnie kartka na Dzień Matki. Dla lepszego efektu w poniedziałek wysłałem ją pocztą. Przyszła akurat w piątek…

O misiu, który przyszedł z lasu ponieważ było nudno

Obudził się. Swędziało pod łopatką, a łapka zdrętwiała. Zagłębił ząbki w kosmatym futerku, lekko przygryzając swędzącą powierzchnię skóry. Jakby przeszło. Delikatnie wyprostował nóżkę, po czym przesunął się na drugi bok. Mama i Braciak spali w najlepsze. Powiercił się, przeszło. Wsunął głowę w liście. Feee, duszno… Odwrócił się. Znowu swędzi! Na grzbiecie! Potarł z lubością. Jakby przeszło… Usiadłszy, popatrzył wokoło. Nie, nie mogę już spać. To nudne! Jaka nuda! Fuknął z lekka przez nos. Na nikim nie zrobiło to oczywiście najmniejszego wrażenia. Zdegustowany warknął. Nic. Nadal spali. Wszyscy sobie śpią, a ja nie mogę, to wysoce niesprawiedliwe ‒ westchnął. Jeju, jak nudno, a może by się tak pobawić? – niemal natychmiast przyszła mu do głowy nowa myśl, co też od razu postanowił wdrożyć w czyn, wkaturlając na brata, który ani drgnął. E, śpi ‒ szepnął ‒ gramoląc z kolei po spadzistym grzbiecie mamy. Ugryzł ją lekko w ucho.

‒ Mhmmmm ‒ strzepnęła go wprost w suche igliwie, nie przerywając chrapania. Podreptał w stronę zatarasowanego wejścia. Poniuchał. Z zewnątrz, razem z delikatnym powiewem, sączyły się nieznane, frapujące zapachy. Pogrzebał łapką. Drgnęło. Natarł ciałem. Nie puściło. To ty taka? Spróbujemy się? Zaczął intensywne rozkopywanie. Po chwili, pierwszy raz w życiu ujrzał małe światełko. Powąchał. Z zewnątrz dolatywały fascynujące aromaty. Muszę tam być! Raz, raz! W końcu przebił się na zewnątrz. Jeszcze nigdy nie widział czegoś tak pięknego. Haha! Puścił prosto w otaczające wonności Biegał cały dzień. Ścigał z motylami. Wieczorem raptownie zasnął w chaszczach suchej paproci.

Rano obudziło go natrętne ssanie w brzuszku. Ale skąd jedzonko? Nagle zapragnął powrotu do mamy. Tylko w jakim kierunku? Zniżył mordkę poszukując tropu. Na próżno. Wszystko pogmatwane. Wczoraj hasał bez ładu i składu. Zgubił orientację. Mamo! – wyrwało mu się. Puścił się biegiem przez zarośla. Pod górę i w dół, wzdłuż linijek sarnich ścieżek. Nic z tego. Nie miał najmniejszego pojęcia, gdzie mogła znajdować się zbawcza gawra. Zmęczony, brudny i głodny przystanął. Zwiesił smutno łepek. Mamusiu – cichutko zaskomlał, lecz odpowiedziała mu cisza. Z opuszczoną głową ruszył prosto przed siebie. Bardzo długo człapał przez obcy las. W pewnym momencie doszedł go niepokojący zapach. Kiedy przedostał poprzez gęstwę młodnika, stanął jak wryty. Przed nim piętrzyło się coś przerażającego. Na dziwnych łapach. Ogromne i milczące. Naraz potwór stęknął. Wystraszony miś wspiął się po jakimś ogonku wprost do wnętrza olbrzyma. Moloch zajęczał, ruszając przed siebie z przeraźliwym piskiem. Skulony misio przywarł do podłoża. Ogarnęła go ciemność. Nie miał najmniejszego pojęcia, o co tu chodzi? Rozległ się stukot, jakby kłapanie paszczy. Co to mogło być?

Obudziły go ptasie trele. Z zewnątrz dochodził zapach lasu. Jeju! Wrócę do mamy! Na tę myśl aż podskoczył z radości. W jednym miejscu natknął się na całkiem sporą dziurę. Przecisnąwszy, spadł na wyboistą ścieżkę. Troszkę zabolało, jednak nic sobie z tego nie robił, wszak był niedźwiedziem. Mimo to na wszelki wypadek, czym prędzej czmychnął do pobliskiego lasku, korzystając z tego, że potwór nadal spał.

Biegł i biegł, aż poczuł zapach jedzonka. Rad nie rad, wyjrzał z zarośli. W stosach różnokolorowych odpadków napotkał wiele smakowitych kąsków. Tak się zmęczył wyszukiwaniem, że zasnął. W nocy przyśniły mu się potwory. Ogromnymi zębiskami wpijały w zwały odpadków, pożerając ogromne kęsy. Otworzył oczy dosłownie w ostatniej chwili! Wielka, kłapiąca paszcza właśnie zamierzała go pożreć. Rzucił się przed siebie. Biegł, biegł i biegł przez całą noc. Opuścił las, minął niebezpieczne pola i nie wiedzieć kiedy, znalazł w zupełnie obcym, strasznym miejscu. Tam w ogóle nie było drzew…

Otoczył go niesłychany gwar, na podobieństwo mrowiska podłączonego do głośnika. Schronił w twardej norce. Przez dziurki mógł bacznie obserwować. Wszędzie pełno dziwnych, dwunożnych istot. Poruszały we wszystkich możliwych kierunkach. Czasami wśród nich przebiegały pieski. Oczywiście natychmiast rozpoznawały intensywny zapach bijący z jego schronienia, wszak jak przystało na niedźwiedzia nigdy się nie mył i był z tego dumny! Niektóre próbowały go dopaść, obszczekując bezpieczny azyl. Szczęściem dwunożne nie dopuszczały do norki, w porę powstrzymując złośliwe szczekacze.

Postanowił czmychnąć z niebezpiecznego miejsca. Wspiął się na paluszki i szybciuteńko wyskoczył. Lawirując pomiędzy tyczkowatymi odnóżami dwunożnych, wbiegł do jakiejś rozległej, jasnej jaskini. Łaaa… Ujrzał tam zwierzątka. Misie! – ucieszył się. Bez zastanowienia wskoczył pomiędzy kolegów.

‒ Cześć! – rzucił rozpromieniony. ‒ Co tu robicie? Dlaczego nie jesteście w lesie? Macie coś do jedzonka? – nadal bez odpowiedzi. ‒ Co to, sen zimowy? – fuknął. Rozejrzał wokoło. Znajdował się w środku gromady niedźwiadków, zupełnie takich jak on. Najwyraźniej spały. Ale co?! Oczka otwarte i wszystkie bez wyjątku uporczywie wpatrywały się przed siebie, jakby na coś czekały… Brrrr, misiem aż zatrzęsło, czyżby zombie? – Ej, obudźcie się, wiosna już przyszła! – próbował jakoś rozruszać niemrawe towarzystwo. Nic z tego. Mordki w ciup, oczka wprawdzie otwarte, lecz żadnej odpowiedzi. Dziwne. Ile można w końcu spać? A, niech tam, zaczekam. Aaaaa! – Ułożywszy w kłębek, przysnął.

Obudziły go niepokojące dźwięki. W ciemnościach ktoś płakał. To misie płakały chóralnie.

‒ No co wy, czemu tak chlipiecie? Nie potraficie mówić?

‒ Nie, my jesteśmy pluszowe i mówimy tylko nocą – odzew wprawił go w zdumienie.

‒ Co to znaczy pluszowe?

‒ Zabawki, pluszaczki, przytulanki, bo my jesteśmy nieprawdziwe. Zabawki do przytulania dla dzieci, czyli małych ludzi – padło skrzętne uzupełnienie.

‒ Ludzi? Ci dwunożni? Fee! – parsknął, co najmniej zdegustowany.

‒ Właśnie – wtrącił kolega z boku – my jesteśmy dla nich. Dzieci nas lubią, a my dzieci. Oglądają, wybierają. A jak któryś się spodoba, to dziecko zabiera ze sobą, niestety od dawna nikt nie kupił żadnego misia, aż zakurzyły się nam futerka. Chyba nie jesteśmy w modzie. Ale teraz lepiej już śpijmy. Jutro musimy ładnie wyglądać, żeby podobać się dzieciom. Dobranoc.

‒ Dobranoc – odpowiedział niezaspokojony w swej ciekawości misiu, który przyszedł z lasu, układając wygodnie na półce, podczas gdy w głowie niczym pingpongowa piłeczka wciąż odbijały się rozliczne pytania.

Przez cały następny dzień ludzie wchodzili i wychodzili. Grzebali między półkami. Po kolei wyciągali różne zwierzątka. Oglądali na wszystkie możliwe strony. Wybierali swoich faworytów. Jednakże nikt nie kupował zrozpaczonych niedźwiadków.

W ten sposób mijały kolejne dni. W końcu misio, który przyszedł z lasu miał dość.

Postanowił zatem wziąć sprawy w swoje łapki.

‒ Słuchajcie – zagadnął któregoś dnia energicznie – musicie tak ciągle płakać?

‒ Bo my jesteśmy nieszczęśliwe – odpowiedziały płaczliwym chórem.‒ My jesteśmy sztuczne, nie tak jak ty, prawdziwy. Naszym powołaniem być przytulanym, mieszkać na półeczce, słuchać bajek, wspólnie zasypiać na poduszeczce. My bez dzieci jesteśmy po prostu nieszczęśliwe. A one nas teraz nie chcą, uhuhuhuhhhuuu ‒ ponownie wpadły w bek.

‒ Rozumiem wasze zmartwienie – zaczął z powagą – skoro jesteście pluszakami, naturalnie, że oczekujecie, aby znaleźć się w dziecinnym pokoiku. Jednak jeśli was nie chcą? Chodźcie ze mną do lasu, to nasz dom. Szumią drzewa i można bawić się do woli,

‒ W lesie wszyscy są prawdziwi, wy też. Las jak już wiecie to najpiękniejsze miejsce na ziemi. Wiosną pojawiają się soczyste liście i zioła, można się zajadać. A potem przychodzi cieplutkie lato. Słoneczko, pachnące kwiatki, harce do woli, słodkie owoce, a wszyscy pierzchają, kiedy pędzą niedźwiedzie. A na jesień to się tylko objadamy. Od rana do samiutkiej nocy! Jest fajowo. A zatem chodźcie, idziemy! Już czas.

Tym razem nikogo nie musiał ponaglać. W zupełnej ciszy, tak aby nie pobudzić innych zwierzątek, przemknęli pod uchylone okienko. Udało się znakomicie. Wkrótce w komplecie zgrupowali się po drugiej stronie. Przez całą noc przekradali się przez miasto, w czym wydatnie pomogła im awaria ulicznego oświetlenia.

Dopiero nad ranem stanęli pod kojącym baldachem upragnionego lasu. Momentalnie cała gromadka ostatkiem sił osunęła się na puszysty, sprężynujący mech. Niemal natychmiast zasnęli. Spali bite dwie doby!

Obudziwszy wieczorem i przysiadłszy na kępkach wąskiej, leśnej trawy, poczuli świeży zapach żywicy. Nazajutrz ruszyli prosto w kierunku kniei. Z ostatniej chwili: są w lesie. Czasami można ich zobaczyć baraszkujących lub objadających łapczywie jak przystało na niedźwiedzie. To już nie te pluszaki. Aha, ten który przyszedł z lasu odnalazł mamę i braciszka. Są z niego absolutnie dumni.

*

Dariusz Bednarczyk

ur. w Jeleniej Górze.

Absolwent Wydz. Prawa i Administracji Uniwersytetu Wrocławskiego. Mgr administracji. Parokrotnie wyróżniony w ogólnopolskich konkursach literackich. Publikuje od 2010 r. Dotychczasowe publikacje zarówno w sferze poetyckiej jak i prozatorskiej m.in.: Kozirynek, Fabularie, Inter-, Dworzec Wschodni, Protokół kulturalny, Poezja dzisiaj, Migotania, Kultura Connect Magazine (Australia), Kwartalnik Znaj, Kwartalnik Irkucki (Rosja), Ciechanowskie Zeszyty Literackie, Magazyn literacki aha! (Kanada), Akant, Menażeria- toruński magazyn kulturalny, Mega Zine Lost and Found, Nowa Orgia Myśli, Splot Nieskończoności, Inskrypcje, Świętokrzyski Magazyn Kulturalno- Literacki, Gazeta kulturalna. Tłumaczony na angielski i rosyjski.